Strona:PL Adolf Abrahamowicz-Jego zasady 12.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dości, którą serce me jest przepełnione na widok tej ciszy domowej, tego ogniska rodzinnego, tego przybytku wiecznej miłości i zgody...
Agnieszka. O tak panie, gdzie są zasady i takt domowy, tam wszystko regularnie jak w zegarku idzie.
Filc. Nawet bez nakręcenia.
Wincenty. (rozgląda się po pokoju) Co to za wzorowy porządek u państwa, ani jednej muchy.... ach! to kraj błogosławiony. Ja bo wracam z kraju gdzie muchy, pszczoły, owady i przeróżne gady wiecznie trapią człowieka, tego zaś co życie uprzyjemnia, te dzikie plemiona, wśród których żyłem, nie znają, na przykład: ani ozora z podlewą, ani szczupaka po żydowsku lub indyka z kasztanami..... nawet tak pojedynczych potraw nie mogą sobie przyswoić jak barszcz, zrazy, lub barania głowa z pieprzem i imbirem.
Agnieszka. Dziś jeszcze każę to wszystko na obiad sporządzić, wszakże łaskawy pan nie odmówisz nam?
Wincenty. Droga pani! Lepiej to może rozdzielić na kilka obiadów.... przyjmuję zaproszenie na wszystkie... Wyobraźcie sobie państwo, że tam.... w tym barbarzyńskim kraju jedyném mojem pożywieniem była kawa.
Filc. To mój najulubieńszy napój.
Wincenty. A jednak mogę z własnego doświadczenia upewnić, że kawa jest napojem najszkodliwszym; rozstraja nerwy, odbiera sen i sprawia nieustającą gnuśność i ospałość.
Agnieszka. (do Filca) Z czem się odezwisz[1], to nie ma sensu.
Wincenty. Pozwolicie państwo, że się ośmielę zapytać gdzie jest szanowna rodzina? Wszakże Pan Bóg w swej najwyższej dobroci licznie was obdarzył?
Agnieszka. Moje córki w tej chwili zajęte gospodarstwem domowem, dla zasady; mogę się pochwalić, że są bardzo gospodarne, przytem lube, jak trzy turkaweczki.
Wincenty. A syna państwo nie macie?
Agnieszka. Niestety!....
Wincenty. Może umarł?
Filc. Wcale się nie urodził....
Agnieszka. (do męża) Nie masz się czem chwalić.
Wincenty (n. s.) Umhu, rozumiem!
Agnieszka. To nie moja wina. Nadysputowałam i nairytowałam się dość, lecz mój mąż widocznie nie dbał o to aby mieć syna.
Filc. Cóż ja na to mogę poradzić?
Wincenty. Żal pani Dobrodziejki zupełnie jest usprawiedliwiony; znany mi jest wypadek, że brak syna stał się powodem do rozwodu.
Agnieszka. Widzisz jak nawet władze ustawodawcze piętnują takich jak ty małżonków...
Wincenty. Ale mój Boże! Ja państwa nudzę... a to ranna godzina... pewnie pani Dobrodziejce zabieram czas drogocenny?
Agnieszka. Jeśli pan Dobrodziej pozwoli pójdę zajrzeć do obory... czynię to zawsze dla zasady. Mężu, może oprowadzisz tymczasem pana po twojem gospodarstwie; lecz uprzedzam, że dział ten pozostawia nieco do życzenia.
Wincenty. Z przyjemnością służę państwu; może razem oglądniemy? (Podaje rękę Agnieszce) Zaczniemy jednak od obory... jak pani

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – odezwiesz.