Strona:PL Adolf Dygasiński - Na pańskim dworze.pdf/29

Ta strona została przepisana.

ra podstępnie tylko wyraził pewien stopień uległości czy skłonności do ustępstw; może przebąknął coś w tym sensie z obawy, aby mu nieprzyjaciel nie urwał kawałka konchy usznej. Pomiędzy ludźmi rozmowa w tym razie takby się przedstawiała mniej więcej: Człowiek, dotknięty w miejsce draźliwe i zagrożony utratą jakiego ważnego organu, przemówiłby do napastnika:
— No, o cóż ci chodzi? Chcesz mię obedrzeć? Więc sobie zabierz zegarek i pugilares, a puść mię całego.
Napastnik właśnie tylko czekał na takie przyzwolenie i, nie odejmując rewolweru od mózgownicy swojej ofiary, zabiera cenne efekta kochanego lecz bogatszego od siebie bliźniego. Jest to chwila najbardziej stanowcza zarówno dla opryszka, jak i dla napadniętego. W tej walce o jakie pięćdziesiąt rubli można utracić życie, zapewne ironicznie skarbem przezwane.
Bryś musiał widocznie pofolgować przeciwnikowi, gdyż ten naraz szybko się podniósł w górę, zarzucił Brysiowi na kark przednie łapy i, stawszy się z kolei panem położenia, zwycięzko szczeknął wrogowi tuż nad uchem:
— Ham! ham!
Potem przewalił go na ziemię do góry brzuchem a, przyciskając prawą łapą gardło, lewą zaś — piersi, dyktował po bohatersku warunki pokoju. Uczuł Bryś niezmiernie przykre swoje położenie; utrudnione oddychanie wzywało go do zrzeczenia się nieoględnych pretensyj; mógł on być teraz pewnym, że Brylant nie ustąpi mu jednego miligrama sera. Przycichł zatem w zuchwalstwie i, wijąc się, składał świadectwo, iż mu obecnie chodzi jedynie o to, aby się z przemocy wydobył i odzyskał swobodę ruchów. Brylant też uciął go tylko jeszcze gdzieś w słabiznę, aby mu dać pamiątkę rozprawy i z wyprostowanym do góry a gładkim, jak kiełbasa, ogonem pospieszył tryumfalnie ku prasce ze serem. Tutaj atoli przerażający widok uderzył go za przybyciem.
Powyżej opisana walka dwóch psów doszła odgłosem