Strona:PL Adolf Dygasiński - Na pańskim dworze.pdf/30

Ta strona została przepisana.

swoim do uszu wielkiego brytana Mortona, który bardzo brał do serca i wielce poważnie traktował swój fach nocnego stróża przy hrabskim pałacu. Słyszał on pod folwarkiem trochę warczenia, skowyczenia i skomlenia, przeto przedsięwziął rekonesans. Nie pędził wcale cwałem, jakby to uczynił, zwietrzywszy złodzieja, lecz biegł sobie, drepcąc małego truchta i zatrzymując się po drodze, aby obwąchać każdy krzaczek, kamyk lub kępkę trawy. Morton odznaczał się olbrzymią muskulaturą ciała.. Był to pies barwy lwa; łeb miał potężny, zaopatrzony szerokiemi, obwisłemi klapami usznemi; na łbie zaś — od oczu ku nosowi — zdobiła go czarrna smuga; a czarne również były pogardliwie na dół obwisłe wargi; w oczach Mortona uderzała barwa żółta i zakrwawione białko. Złowrogo patrzał ten pies. Przybył on właśnie na plac boju w chwili, kiedy Bryś, odprowadziwszy Brylanta w krzaki o kilka kroków od prasy ze serem, targał go za ucho, jak bakałarz leniwego ucznia. Morton popatrzył zdaleka a dosyć obojętnie na walczących i w duszy niejako zadał sobie pytanie:
— Czy tu gdzie w pobliżu nie ma przypadkiem jakiej pięknej kości, lub też innego przedmiotu, o który ci dwaj krew przelewają?
Zaledwie myśl taka błysnęła w roztropnej głowie brytana, a już był on na tropie praski ze serem. Płócienny worek, wyciągnięty z prasy do połowy i poprzegryzany zębami Brylanta, odrazu rzucił się w oczy Mortonowi. Jął się zatem czemprędzej roboty i począł doświadczać rozmaitych metod zwierzęcych, dających się stosować w takich oraz podobnie zawiłych przypadkach.
Kiedy więc Brylant, pozostawiwszy w krzakach Brysia, aby się wylizał, powrócił zwycięzki z placu bitwy do sera, ujrzał dobrze sobie znanego towarzysza, pożywającego ów pokarm, na zdobycie którego on wyłożył już tyle ciężkiej pracy, za który krew nawet przelewał. Brylant zajął teraz to samo stanowisko, na jakiem przed chwilą Bryś się znajdo-