Strona:PL Adolf Dygasiński - Na pańskim dworze.pdf/57

Ta strona została przepisana.

Przyłożyła rękę do głowy, zbliżyła się do dzwonka i tą razą dwakroć pociągnęła za taśmę. Otwarły się boczne drzwi i przez nie weszła poufnica hrabiny Marta, stara panna.
— Marto, każ pozamykać okiennice i przyjdź do mnie! Powiedziała hrabina głosem, zdradzającym wewnętrzne jakieś zgnębienie. Rozkazy pani Lutowojskiej spełniano w Pałkach natychmiast; było przecież tak dużo służby.
Marta powróciła.
— Powiedz mi, moja Marto. Rzekła hrabina. Czyś kiedy pozostawała bez dachu w nocy i na słocie?
Marta spojrzała na swą panią ze zdziwieniem, uważnie i rzekła:
— Byłam raz, pani hrabino, w młodych latach. Powracałam wtedy z rodzicami nocą na bryczce z zabawy, a nie mieliśmy parasola; przemokłam do suchej nitki. Ale byłam wówczas młodą, w młodości nie czuje się dotkliwie takich złych przygód.
— To prawda, młodość może wiele przenieść! Mówiła hrabina, wpatrując się w jeden punkt na ścianie. Poczem dodała:
— Przyzwij Henrykę, niech mię rozbierze do łóżka; ty zaś otwórz drzwi od twego pokoju, mogę cię bowiem potrzebować.
Marta używała w Pałkach jakby łaskawego chleba. Była to najstarsza służąca we dworze, która hrabinie Lutowojskiej dostała się od księżnej matki wraz z wyprawą. Rozmaitych tajemnic domu zapewne ona i dosyć wiedziała, nie raz bowiem widziała panią swoją gorzkie łzy roniącą za życia hrabiego Alberta; ją także zabrała ze sobą hrabina, kiedy koniecznością było opuścić na czas jakiś męża. Jednakże to pewna, iż ciernie własnej duszy hrabina chowała w sobie i nie powierzała ich nikomu, tembardziej służącym. Bliższe prawa do poufności, do zwierzeń, do udzielania rady w wątpliwych przypadkach miał tylko jeden jedyny ksiądz Rodowicz, kanonik z Rzepaczni, były nauczyciel nieboszczyka hrabiego,