Strona:PL Adolf Dygasiński - Na pańskim dworze.pdf/63

Ta strona została przepisana.

— Kazałam go wypędzić z domu, aby nie był dla mnie ciągłem przypomnieniem smutnej przeszłości.
— Czyś go pani oddała komu w opiekę? Zapytał Rodowicz z naleganiem i nadając surowy ton swoim słowom.
— Nie!... Odpowiedziała hrabina głosem zaledwie dającym się słyszeć.
Ksiądz się zmarszczył, a twarz jego przybrała wyraz ostrej surowości, której żadne względy świata nie zdołają ubłagać. Gdyby niecielesne ideje praw ludzkości mogły przybrać kształty człowieka, musiałyby być podobne do Rodowicza. Spojrzał on z góry na zbladłą hrabinę i wołał raczej, niż mówił, głosem podniesionym:
— Więc po cóż mię pani wzywasz?... Chcesz zapewne abym w imieniu Boga dopomógł ci wypędzać nieszczęśliwe sieroty, pozbawione rodziny, kawałka chleba i dachu!... Ojciec i matka porzucili własne dziecię, rozpoczęli szczęśliwie dzieło hańby; dokończenie tego dzieła bierzesz pani w swoje ręce i wzywasz pomocy księdza, aby ci boskiej udzielił sankcyi! Chcesz może, abym podzielał z tobą niegodne uczucie nienawiści dla kobiety lekkiej; uczucie, jakie ty, niby sprawiedliwa niewiasta i dobra matka, przenosisz na drobną dziecinę, której całą winę stanowi to, iż miała rodziców lekkomyślnych, dbających jedynie o zadosyćuczynienie namiętności!... Zawiodłaś się, pani hrabino! Ja ci wsparcia i pomocy na tem polu udzielić nie mogę. Nie ksiądz, ale człowiek do ciebie przemawia. Po co mię wzywasz? Alboż ci własne sumienie nie wskazało ludzkiego obowiązku?... Chcesz głos jego więc stłumić, i po to mię przyzywasz?...
Wspaniale przedstawiała się pięknie ożywiona postać Rodowicza. Rzekłbyś, ludzkość przekazała mu do obrony i pielęgnowania zasady swoje. Rodowa godność wielkiej damy zmalała, nawet zniknęła zupełnie wobec rzeczywistej godności człowieka, który nie urodził się jednak księciem ani hrabią.
— Cóż mam czynić? Pytała cichym głosem hrabina.