Strona:PL Adolf Dygasiński - Na pańskim dworze.pdf/71

Ta strona została przepisana.

główek. Wyszła i Hanka z Maciusiem. Zabawa szła w najlepsze. Hanka odbiegała często do chałupy, gdzie w nieobecności matki była gospodynią, a wtedy oddawała Maciusia pod opiekę Majcherkowi, który znowu ze swej strony uważał sobie za święty obowiązek ucierać malcowi nos jak najczęściej. Wyniosła Hanka z chałupy podpłomyk za pazuchą, dała mały kawałeczek Maciusiowi, a Majcherkowi znacznie większy, zapytując przytem:
— Będziesz jadł, Machusiu?
Machuś wziął i zajadał pospiesznie, co dostrzegłszy uważny Brylant, przybył czemprędzej i dobrze zrobił, bo oberwał swój kąsek.
Nadeszło południe, przechodziło przez drogę dużo gospodarzy, gospodyń, parobków i starszych dziewuch; ale jakoś nikt ze starszych nie zwrócił uwagi na Majcherka. Tylko swawolne pastuchy przystawali koło niego i koło psa, pytając zaczepliwie:
— A skądżeś ty, raku?
Majcherek przyglądał im się tylko, otwarłszy usta, i nic na zaczepki nie odpowiadał; wtedy chłopacy chcieli psa od niego odciągnąć, to gwizdając nań, to wabiąc wywoływaniem na chybił trafił rozmaitych psich imion: „Kasztan! Bukiet!“ Sądzili, że utrafią właściwą nazwę.
Brylant na to wszystko nie zwracał uwagi.
Aż dopiero pod sam wieczór zrobił się wielki alarm we wsi całej. Miałecki w wysokim kapeluszu, w białym krawacie, we fraku ze święcącymi guzami, obok niego dwóch lokai, kucharz i para kuchcików, nadto chłopaki z kredensu — wszyscy ci szli od pałacu drogą do wsi; wstępowali oni kolejno do każdej chałupy i zapytywali o małego chłopca, opisując cały jego wygląd.
Uciekały na ten widok dzieci z drogi; stare baby, które nie poszły na żniwo i pozostawały w chatach, głupowato wytrzeszczały oczy, wzruszały ramionami, kiwały głową, nie wiedząc wcale o co chodzi. W naszej gromadce rozbawio-