Widziałem raz w galeryi Louvre'u prześliczne płótno włoskiego mistrza Andrea del Sarto, od którego trudno było oderwać oczy.
Na pierwszym planie widniała postać kobieca, pełna religijnej powagi, na pochyłości wzgórza siedząca, do której tuliły się dzieci; jedno chwyciło za pierś i ssało ją z chciwością, drugie stało tuż obok z gałązką pełną owoców, trzecie na zwojach szaty u nóg leżało i spało. Kobieta spogląda z góry w zadumie, jak gdyby czegoś szukając w oddali oczyma. Ten obraz — to allegorya miłosierdzia, które jednych żywi i przygarnia, a o innych troszczy się i niepokoi. I przyszło mi na myśl nasze społeczeństwo, nasza instytucya, która tysiące ochrania, a poza szeregami opatrzonych dostrzega innych niezaspokojonych, łaknących i wydziedziczonych.
W istocie w społeczeństwie, a zwłaszcza u nas, kryje się tak wiele biedy, tak wiele ubóstwa, tak wiele upośledzenia! Nie bez słuszności powiadają, że zaspokojeni stanowią jakby zrzadka rozrzucone na powierzchni wzgórza, na okół których rozciągają się niezmierne niziny i przepaści, niekiedy tak głębokie, że jęki boleści i odgłosy rozpaczy do góry nawet dojść nie są w stanie! I jakże w podobnych