W październiku 1887 r.
Upłynęło lat 10 od chwili, kiedy rozpoczęliśmy skromne pogadanki nasze. Wprawdzie w mojem mieszkaniu, ale za wspólną myślą Wiktora Szumańskiego i moją, przy udziale Władysława Andrychiewicza, Feliksa Ochimowskiego, Dominika Anca i kilku innych, w październiku 1877 r. zebraliśmy się po raz pierwszy, aby przy szklance herbaty pomówić o kwestyach, które prawników obchodzić mogą. Jakie uczucia ożywiały nas, gdy przystępowaliśmy do tego przedsięwzięcia, nie potrzeba bliżej objaśniać. Mniemaliśmy, że łączenie odosobnionych sił ma racyę bytu, że praca zbiorowa przynosi korzyść tak poszczególnym jednostkom, jak i ogółowi i w imię tego pożytku urządziliśmy peryodyczne zebrania, które przecież już dziesiątek lat istnieją.
I rodzi się pytanie, co zrobiliśmy, jakie są owoce tej naszej pracy, jeżeli taką działalność pracą nazwać wolno.
Zarzutów przeciwko zebraniom słyszeliście nie mało — zewsząd i na wszelkie sposoby do uszu waszych dochodziły krytyki. Aż budzi się obawa, abyśmy przy ścisłym obrachunku nie przypominali pierwszych chrześcian, którzy same tylko grzechy publicznie wyznawali.
Każdy słabszy referat rodził niezadowolenie, każda drażliwa kwestya wywoływała dąsy, jak to zwykle bywa. Nie chcę być złośliwym, niech mi jednak wolno będzie zaznaczyć,