Strona:PL Ajschylos - Cztery dramaty.djvu/250

Ta strona została przepisana.

Ogromny żar, świecący ni promienie słońca:
Po morza rozigranych falach mknął bez końca,
Aż dobiegł do Makista wierchowej strażnicy:
I tego sen nie zmorzył: płomieni stolicy,
W te tropy, ze swej czujnej zerwawszy się warty,
Wysłańca w dalszą drogę pchnął; ten, nieprzeparty,
Z swą żagwią do Eurypu dobiegłszy wybrzeży,
Dał znak Messapiosa opoczystej wieży,
Ten w zamian odpowiedział: suche wrzosu pękł
Żar dały niesłabnący. Łagodny i miękki,
Ni światło księżycowe, szedł zen blask wysoki
Równiami Asoposa, aż hen! pod opoki,
Pod szczyty Kitajronu, nowe budząc straże.
A one-ć, rozpłonąwszy w możniejszym pożarze,
Niż rozkaz, wnet przeniosły przez wody Gorgony
Na szczyty Ajgiplanktu znak swój rozpłoniony.
I tutaj, popędziwszy nieleniwe stróże,
Niebawem takie światło roznieciły duże,
Iż mocą niebosiężną wzbiły się ogromy
Tej miotły płomienistej w górę, ponad stromy,
Skalisty brzeg zatoki sarońskiej, a potem,
Tych ogni niezagasłem opleciona złotem,
Szła wić ta ku Arachny wysokim chochołom.
O szczyt tu uderzywszy ostatni, z wesołą
Nowiną w gród Atrydów przybiegło to płomię,
Idajskich ogni wnuczę. Tak-ci się widomie
Sprawili moi gońce; tak-ci po sto razy
Podawał ten tamtemu królewskie rozkazy:
Zwycięzcą jest w tym biegu pierwszy i ostatni.
Ten znak ci moich wieści prawdę uwydatni,
Przysłanych mi przez męża dziś z pod murów Troi.