Zauważyłem, że od czasu bytności na cmentarzu, od widowiska, które wywołało na nim ten gwałtowny kryzys, miara boleści naturalnej dopełnioną została przez chorobę i że śmierć Małgorzaty nie przedstawiała mu się już pod postacią dawniejszą. Pewien rodzaj pociechy wynikł z nabytej pewności a chcąc pozbawić się ciemnych obrazów budzących się w nim często, zagłębiał się w szczęśliwe wspomnienia związku swego z Małgorzatą i zdawało się, że o tych tylko chciał marzyć...
Był zresztą bardzo wycieńczony przez chorobę i leczenie, tak że umysł nie mógłby znieść gwałtownego wzruszenia a wiosenna i powszechna wesołość otaczająca Armanda mimowoli sprowadzała myśl jego na wspomnienia szczęśliwszej doli...
Uparcie wzbraniał się zawiadomienia swej rodziny o niebezpieczeństwie, jakiemu był podległ a gdy już był całkiem zdrowy, ojciec nie wiedział jeszcze o jego chorobie.
Pewnego wieczora zostaliśmy przy oknie dłużej niż zwykle, czas był wspaniały a słońce kołysało się do snu w grobowcu z lazuru i złota. Jakkolwiek byliśmy w Paryżu, zielość otaczająca oddzielała nas od świata i czasem tylko turkot przejeżdżającego powozu przerywał nam rozmowę.
— Prawie o tej samej porze wieczorem pewnego dnia, równie pieknego jak dzisiejszy, poznałem Małgorzatę — rzekł do mnie Armand, słuchając swych własnych myśli, nie tego co mówiłem.
Nie odpowiedziałem mu nic.
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.