— A! więc to dlatego tutaj jest sama — spytałem.
— Tak, dlatego.
— Lecz któż ją odprowadzi?
— On.
— Przyjdzie więc po nią?
— Tak, i to niedługo.
— A panią kto odprowadzi?
— Nikt.
— Służę pani.
— Lecz zdaje mi się, że jesteś pan w towarzystwie przyjaciela?
— To będziemy obaj służyć pani.
— Któż to jest, ten pański przyjaciel?
— Zachwycający chłopiec, bardzo dowcipny, który się niezmiernie ucieszy, że panią pozna.
— No, to dobrze, pójdziemy razem po trzecim akcie.
— Chętnie, uprzedzę mego przyjaciela.
— Dobrze.
— Ah — zawołała Prudencya w chwili, gdym wychodził — otóż i książę w loży w Małgorzaty.
Spojrzałem.
W istocie, mężczyzna, mogący liczyć około siedmdziesięciu lat, usiadł przy Małgorzacie i oddał jej pudełko cukierków, z którego wyjąwszy kilka, z uśmiechem wysunęła się na przód loży, robiąc jakiś znak Prudencyi, któryby można tłumaczyć słowy:
— Czy nie chcesz czasem?
— Nie — odrzekła Prudencya.
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/071
Ta strona została uwierzytelniona.