— Nie, a to kto jest — spytałem, wskazując na drugi portret.
— To malutki wicehrabia de L.; zmuszony był uciekać.
— Dlaczego?
— Bo prawie całkiem się zrujnował. Był to jeden z tych, którzy kochali Małgorzatę.
— I ona go zapewne bardzo kochała?
— Ej, to dziwna dziewczyna, sama nie wie czego chce. Wieczorem tego samego dnia, w którym uciekł, poszła na widowisko, jak zwykle, a przecież płakała w chwili jego odjazdu.
Tymczasem weszła Nina, prosząc nas na kolacyę. Gdyśmy weszli do pokoju stołowego, zastaliśmy Małgorzatę opartą o ścianę a Gaston, trzymając ją za rękę, mówił coś cicho.
— Jesteś pan waryat — odpowiedziała mu Małgorzata — wiesz dobrze, że nie chcę. Po dwóch latach znajomości z taką jak ja kobietą, chcieć być jej kochankiem... ho, ho, oddajemy się zaraz lub nigdy! Proszę panów do stołu.
I wyrywając rękę Gastonowi, Małgorzata posadziła go po stronie prawej, mnie po lewej, poczem rzekła do Niny:
— Nim usiądziesz, idź, powiedz kucharce, żeby nie otwierała, gdy kto będzie dzwonić.
Polecenie to dane było o godzinie pierwszej po północy. Śmiano się, pito i jedzono wiele na tej kolacyi. W jakiś czas wesołość doszła ostatnich granic i wybiegały co chwila na wielką radość Niny, Pruden-
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/087
Ta strona została uwierzytelniona.