Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

W dziesięć minut później, wyszliśmy oba z Gastonem. Małgorzata uścisnęła mi rękę, mówiąc: do widzenia i została z Prudencyą.
— No i cóż — spytał mi się Gaston, kiedyśmy byli już na ulicy — cóż mówisz o Małgorzacie?
— To anioł, szaleję za nią!
— Wątpię, czyś jej to powiedział?
— Powiedziałem.
— I przyrzekła, że ci będzie wierzyć?
— Nie.
— To nie tak, jak Prudencya.
— Ona ci to przyrzekła?

— Więcej zrobiła, mój drogi. Niktby nie uwierzył, że ta gruba Duvernoy jest jeszcze tak powabną...