Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdawało mi się, że szedłem wolno a tymczasem w pięć minut przebiegłem z ulicy Provence do Małgorzaty!
Począłem się więc przechadzać po tej ulicy bez sklepów a o tym czasie całkiem już pustej.
W pół godziny Małgorzata przybyła. Wyszła z powozu, oglądając się w około, jak gdyby kogo szukała.
Powóz odjechał powoli, bo stajnia i wozownia nie były w tym samym domu. W chwili, gdy Małgorzata pociągnęła za dzwonek, zbliżyłem się do niej, mówiąc:
— Dobry wieczór.
— Ach, to ty? — rzekła tonem, który zdawał się mówić, że nie sprawia jej przyjemności mój widok.
— Czyżeś mi nie pozwoliła się odwiedzić dzisiaj?
— To prawda — zapomniałam.
Słowa te zburzyły całkiem me ranne myśli, moje wszystkie nadzieje. Jednakże począłem się przyzwyczajać do tego rodzaju postępowania i nie odszedłem, jakbym to był dawniej bez żadnej wątpliwości uczynił.
Weszliśmy.
Nina już naprzód otworzyła drzwi.
— Czy Prudencya powróciła? — spytała Małgorzata.
— Nie, pani.
— Idź, powiedz, że jak tylko powróci, żeby zaraz do mnie przyszła. Tymczasem zgaś lampę w salonie, a gdyby kto dzwonił, powiedz, że nie przyjechałam i nie przyjadę dzisiaj.
Wyglądało to, jakby ta kobieta była czemś bardzo zajętą, lub znudzoną jakimś „Niepotrzebnickim”.
Nie wiedziałem co robić i co mówić. Małgorzata