miewa pański przyjaciel, Gaston R., zdaje mi się, że się tak nazywa?...
— Tak — rzekłem — nie mogąc się wstrzymać od śmiechu, przypomniawszy sobie zwierzenie, jakie mi zrobił Gaston i widząc, że Prudencya nie wie nawet jego imienia.
— Grzeczny chłopiec... cóż on robi?
— Ma dwadzieścia pięć tysięcy franków renty.
— Naprawdę!... No, ale wracając do pana, Małgorzata się pytała o ciebie, pytała się kto jesteś i co robisz, jakie miałeś kochanki, nakoniec o to wszystko, o co się można pytać względem człowieka lat pańskich. Powiedziałam jej wszystko, co wiem, dodając, że jesteś cudnym chłopcem i koniec.
— Dziękuję; teraz powiedz mi, proszę, jakie ci zlecenie dała wczoraj?
— Żadne, to co mówiła, to tylko w tym celu, by hrabia sobie odszedł, lecz dała mi dzisiaj a oto przynoszę jej teraz odpowiedź.
W tej chwili Małgorzata wyszła ze swego buduaru, zalotnie ubrana w czepeczek nocny, strojny w żółte wstążki.
Była niesłychanie powabną w tym stroju.
Nóżki nagie wsunęła w pantofle jedwabne i kończyła czyszczenie paznokci od rąk.
— No cóż — rzekła do Prudencyi — widziałaś się z księciem?
— A jakże!
— I cóż ci powiedział?
— Dał.
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.