Małgorzata widocznie spostrzegła wrażenie, jakie wywarło niespodziane zjawienie się tego człowieka w jej loży, bo uśmiechnęła się do mnie znowu i odwracając się od hrabiego, poczęła ze szczególną uwagą słuchać sztuki. W trzecim antrakcie zwróciła się do niego i wymówiła dwa słowa; hrabia opuścił lożę a Małgorzata dała mi znak, abym ją odwiedził.
— Dobry wieczór — rzekła, podając mi rękę.
— Dobry wieczór — odpowiedziałem, kłaniając się Małgorzacie i Prudencyi.
— Siadaj pan.
— Ależ zajmuję czyjeś miejsce. Czy pan hrabia G. nie powróci?
— Owszem, posłałam go po cukierki, byśmy choć chwilkę mogli swobodnie pomówić. Pani Duvernoy wie o wszystkiem.
— Tak, moje dzieci — odezwała się ta ostatnia — lecz bądźcie spokojni, nic nie powiem.
— Co ci jest dzisiaj? — spytała Małgorzata, wstając i idąc w głąb loży, gdzie mnie pocałowała w czoło.
— Jestem trochę ciepiący.
— Trzeba, żebyś się położył — rzekła z ironicznym uśmiechem, który tak przystawał jej drobnej twarzyczce
— Gdzie?
— U siebie.
— Wiesz dobrze, żebym tam nie spał.
— W takim razie nie trzeba tu przychodzić i stroić nam min dlatego, żeś widział mężczyznę w mojej loży.
— To nie dlatego.
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.