— Ależ tak, znam się na tem i to jest niesłusznie z twej strony, nie mówmy jednak o tem. Przyjdziesz po widowisku do Prudencyi i będziesz tam dotąd, dopóki cię nie zawołam. Czy słyszysz?
— Słyszę.
Mogłem być nieposłusznym?
— Czy zawsze mnie kochasz? — pytała dalej.
— Pytasz się o to!
— Czy myślałeś o mnie?
— Cały dzień.
— Czy wiesz, że naprawdę boję się, bym się nie zakochała w tobie. Spytaj się Prudencyi.
— Ach — rzekła gruba dziewczyna — to rzecz widoczna.
— Teraz powrócisz na swoje miejsce, hrabia zaraz wróci a nietrzeba, żeby cię tu spotkał.
— Dlaczego?
— Bo jego widok sprawia ci nieprzyjemność.
— Nie, tylko gdybyś mi była powiedziała, że pragniesz być dzisiaj w Vaudeville’u, byłbym ci przysłał lożę, podobnie jak on.
— Nieszczęściem przyniósł mi ją sam, bez mego żądania, ofiarując mi się za towarzysza. Wiesz dobrze, że nie mogłam odmówić. Wszystko, co mogłam zrobić, to, że napisałam do ciebie, gdzie idę, byś się mógł ze mną widzieć i wreszcie dlatego, że ja sama chciałam cię widzieć, lecz skoro w ten sposób mi za to dziękujesz, skorzystam z nauki...
— Nie miałem racyi, wybacz mi.
— Z całego serca; wróć grzecznie na swoje miejsce a przedewszystkiem nie bądź zazdrośnikiem.
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.