łam czasu w ciągu dnia, żeby ci odpowiedzieć a nie chciałam, byś sądził, że jestem zagniewaną na ciebie. Prudencya nawet nie chciała, żebym tu przychodziła, mówiła, że mogę ci przeszkodzić.
— Ty mnie przeszkodzić, ty Małgorzato, i jakimże to sposobem?
— Ba, mogłeś pan mieć kobietę u siebie — odrzekła Prudencya — a to nie byłoby dla niej wcale przyjemnem, gdyby zobaczyła dwie przychodzące.
Gdy to Prudencya mówiła, Małgorzata przypatrywała mi się pilnie.
— Moja droga Prudencyo — odrzekłem — nie wiesz sama co mówisz.
— Pańskie mieszkanie jest bardzo ładne — zawołała Prudencya — czy można zobaczyć pokój sypialny.
— Można.
Prudencya poszła do mego pokoju, nie tak dla zobaczenia go, jak raczej dla zatarcia głupstwa, jakie przed chwilą powiedziała i zostawienia nas samych, Małgorzaty i mnie.
— Dlaczego przyprowadziłaś Prudencyę — spytałem się wówczas.
— Bo była ze mną w teatrze i wreszcie wychodząc ztąd, chcę by mi kto towarzyszył.
— Czyż to mnie niema?
— Tak, lecz prócz tego, że nie chciałam ci przeszkadzać, byłam tego pewna, że odprowadzając mnie, będziesz chciał pójść do mnie, a ponieważ niepodobna mi na to zezwolić, nie życzę sobie, żebyś odjeżdżał z tym wyrzutem, żem ci czegoś odmówiła.
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.