jedyną osobą, przed którą mogłam wszystko powiedzieć, co myślę i marzę. Wszyscy otaczający taką dziewczynę, jak ja, mają interes sądowania najmniejszego ich słówka, wyciągania wniosków z najmniej znaczącego czynu. Nie mamy naturalnie przyjaciół. Mamy kochanków samolubnie wydających swój majątek, nie dla nas, jak mówią, ale dla swej próżności. Dla tych ludzi musimy być wesołe, jeśli oni są weseli, zdrowe, kiedy chcą jeść kolacyę, sceptyczne, jak oni sami. Niewolno nam mieć serca pod karą wygwizdania i zachwiania naszego kredytu. Nie należymy wcale do siebie. Nie jesteśmy istotami, ale... rzeczami. Zajmujemy pierwsze miejsce w ich miłości własnej, ostatnie w szacunku. Mamy przyjaciółki, lecz takie jak Prudencya, kobiety niegdyś utrzymywane, w których pozostała chętka wydatkowania, na co im wiek już niepozwala. Wówczas stają się naszemi przyjaciółkami, albo raczej współbiesiadnicami. Przyjaźń ich dochodzi do służalstwa, nigdy do bezinteresowności. Jeśli dadzą radę, to trzeba ją zapłacić. Mało je to obchodzi, że my mamy dziesięciu kochanków więcej, byle one tylko mogły dostawać suknie lub klejnoty i żeby mogły od czasu do czasu przejechać się w naszym powozie i być w teatrze w naszej loży. Biorą nasze wczorajsze bukiety i pożyczają od nas szalów. Nigdy nie zrobią żadnej przysługi, choćby najmniejszej, bez zapłaty dwa razy większej od wartości. Ty sam to widziałeś owego wieczoru, kiedy Prudencya przyniosła mi sześć
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.