chamy, Małgorzato... Zrób ze mną co chcesz, jestem twoim niewolnikiem, twym psem, lecz na Imię Boskie, podrzyj list, który pisałem do ciebie i nie pozwalaj mi odjeżdżać jutro — bo... bo ja umrę...
Małgorzata wyjęła list z za stanika i, oddając mi go, rzekła z uśmiechem pełnym nieokreślonej słodyczy:
— Masz, przyniosłam ci go.
Podarłem list i ucałowałem ze łzami rękę, która mi go oddała.
W tej chwili weszła Prudencya.
— Czy wiesz, Prudencyo, czego on chce odemnie? — spytała Małgorzata.
— Prosi cię o przebaczenie.
— W istocie.
— I ty przebaczyłaś?
— Naturalnie; lecz jemu się zachciewa jeszcze czegoś więcej...
— Czegóż więc?
— Chce z nami zjeść kolacyę.
— I ty się na to zgadzasz?
— Jak sądzisz?
— Sądzę, że jesteście dwojgiem dzieci, którym brak po jednej klepce w głowie, lecz wiem o tem także, że jestem dyablo głodna i im wcześniej pogodzicie się, tem prędzej będziemy jedli kolacyę.
— Chodźmy — rzekła Małgorzata — pomieścimy się we troje w powozie — a odwracając się do mnie: weź ten klucz, bo Nina prawdopodobnie już śpi, otworzysz drzwi, ale go już nie gub więcej.
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.