otrzymywałem od obojga listy, w których prosili mnie, bym do nich przyjechał.
Na to wszystko odpowiadałem, jak mogłem najlepiej, powtarzając ciągle, że mam się dobrze, że nie potrzebuję pieniędzy; dwie rzeczy, które, jak mi się zdawało, powinny były pocieszyć mego ojca w zmartwieniu, że nie zjawiłem się z mojemi corocznemi odwiedzinami.
W tym czasie zdarzyło się pewnego poranku, iż Małgorzata, obudzona jasnemi promieniami słońca zapytała mnie, czybym nie chciał przepędzić z nią całego dnia na wsi.
Posłano po Prudencyę i pojechaliśmy we troje, Małgorzata zaleciła Ninie, iż gdyby książe przyszedł, by powiedziała mu, że chcąc korzystać z pięknego dnia, pojechała z panią Duvernoy na wieś.
Obecność Prudencyi była konieczną dla uspokojenia starego księcia, wreszcie była to kobieta, zda się stworzona umyślnie do tego rodzaju wycieczek. Pełna niewzruszonej wesołości i wieczystego apetytu, nie dopuszczała ani na chwilę nudów do tych, którym towarzyszyła i zajmowała się ciągle rozporządzeniami do śniadania, tradycyonalnego w okolicach Paryża.
Pozostawało nam tylko umówić się, dokąd się mamy udać.
— Czy chcecie jechać na prawdziwą wieś? — spytała.
— No tak.
— A więc, jedziemi do Bougival, do Point du Jour do wdowy Arnould; Armand pójdzie nająć powozik.
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.