chyliła się na moje ramię; powtarzając mi wieczorem pod niebem gwiazd pełnem, słowa wczorajsze i świat toczył się dalej w przestrzeń, nie przyćmiewając sobą uśmiechniętego obrazka naszej młodości i miłości.
Takie to marzenia słały mi po przez liście palące promienie słońca, gdyśmy leżeli na murawie wysepki do której przybiliśmy; wolny od wszelkich więzów ludzkich, puściłem wodze myśli, by zbierała wszystkie kwiaty nadziei, jakie napotka.
Dodaj do tego, że z miejsca, w którem byłem, widziałem nad rzeką prześliczny domek dwupiętrowy z kratą i podwórzem, przez kraty znajdujące się przed domem, widać było zielony trawnik, niby szmaragdowy aksamit, równy a po za domem mały lasek, pełen skrytek tajemnych, którego piasek zasypywał zapewne co rano wczorajsze ślady.
Powój i bluszcz wieszały się na ścianach tego domu niezamieszkanego, sięgając aż do pierwszego piętra.
Przypatrując się temu domowi, nabywałem przekonania, jakoby on był całkiem dla mnie, tak urzeczywistniał sny moje. Widziałem w nim Małgorzatę i siebie, dzień przepędzamy w lasku, pokrywającym wzgórze, wieczór siedząc na murawie i pytałem się samego siebie, czy mogłaby być wówczas jaka istota szczęśliwsza od nas.
— Jaki piękny dom! — zawołała Małgorzata, idąc za kierunkiem mego spojrzenia a może i myśli.
— Gdzie? — spytała Prudencya.
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.