— Ot tam — i Małgorzata wskazała palcem ów domek.
— No, to powiedz księciu, żeby go wynajął dla ciebie, on go wynajmie, jestem pewna. Jeśli chcesz, ja to biorę na siebie.
Małgorzata spojrzała na mnie, niby z pytaniem, co ja o tem myślę.
Moje marzenia pierzchły na dźwięk ostatnich słów Prudencyi, które pchnęły mnie znowu w rzeczywistość straszną.
— W istocie, doskonały pomysł — szepnąłem, sam nie wiedząc co mówię.
— No, to ja urządzę to wszystko — rzekła ściskając mi rękę Małgorzata, tłumacząc moje słowa według swego żądania.
Dom był próżny i do wynajęcia za dwa tysiące franków.
— Czy będziesz tu szczęśliwy? — spytała.
— Czy ja nim będę?...
— A dla kogóżbym się tutaj zagrzebywała, jeśli nie dla ciebie?...
— Jeśli tak, Małgorzato, to pozwól mi nająć ten dom.
— Czyś ty oszalał? Nietylko że jest to bezpożyteczne, ale nawet niebezpieczne, wiesz przecie, że wolno mi przyjmować podarki tylko od jednego mężczyzny, zostaw więc mi to, stare dziecko, i nie mów nic.
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.