Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóżeś na to odpowiedziała?
— Że zakomunikuję ci to postanowienie i przyrzekłam mu, że cię będę chciała przekonać. Pomyśl, moje dziecko, nad tem co tracisz, a czego ci nie da Armand. On cię kocha z całej duszy, lecz nie jest tak majętny, ażeby wystarczył na wszystkie twoje potrzeby, a nawet pewnego dnia będzie zmuszony cię opuścić, kiedy będzie już późno i kiedy książę nie będzie już nic chciał zrobić dla ciebie. Czy chcesz, żebym pomówiła z Armandem?
Małgorzata zdawała się namyślać, gdyż nic nie odrzekła. Serce mi biło mocno, czekając na tę odpowiedź.
— Nie — rzekła — nie opuszczę Armanda i nie będę się kryła z tem, że z nim żyję. Może to jest głupstwo, lecz ja go kocham! Cóż chcecie? Wreszcie on teraz przyzwyczaił się kochać mnie bez przeszkód i cierpiałby wiele, opuszczając mnie choćby na godzinę. Z drugiej strony nie będę już długo żyła, żebym miała unieszczęśliwiać się dla żądania starca, którego sam już widok sprawia, że ja się starzeję. Niech sobie schowa swe pieniądze, obejdę się bez nich.
— Lecz cóż zrobisz?
— Nie wiem nic.
Prudencya zapewne miała coś odpowiedzieć, gdy ja wszedłem nagle i rzuciwszy się do kolan Małgorzaty, oblewałem jej ręce łzami, które wyciskała mi radość, że jestem tak bardzo kochany.
— Moje życie do ciebie należy, Małgorzato, nie potrzebujesz wcale tego człowieka, czyż to mnie nie