ponowała mi przejażdżkę łódką do wysepki Croissy. Zdawała się być bardzo wesołą, o piątej wróciliśmy.
— Pani Duvernoy tu była — rzekła Nina, gdyśmy weszli.
— I odjechała? — spytała Małgorzata.
— Tak, w powozie pani, mówiła, że to ułożone.
— Bardzo dobrze — rzekła żywo Małgorzata — niech nam dadzą jeść.
W dwa dni później przyszedł list od Prudencyi i przez kilkanaście dni Małgorzata nie okazywała swej tajemniczej melancholii, którą, prosiła, bym jej wybaczył.
Jednakże powóz nie wracał.
— Dlaczego Prudencya nie odsyła ci twego powozu? — spytałem ją pewnego razu.
— Jeden z koni zachorował i trzeba zreparować w niektórych częściach ekwipaż. Lepiej, że się to wszystko zrobi, dopóki tutaj jesteśmy, gdzie nie porzebujemy powozu, niż żeby to miało nastąpić w Paryżu.
Prudencya w kilka dni później odwiedziła nas i potwierdziła to, co Małgorzata mi powiedziała.
Obiedwie kobiety przechadzały się same po ogrodzie, a gdym podszedł do nich, zmieniły rozmowę.
Wieczorem, gdy Prudencya odjeżdżała, poczęła się uskarżać na zimno, prosząc, by jej Małgorzata pożyczyła szala.
Tak przeszedł miesiąc, w czasie którego Małgorzata była weselszą i więcej kochającą, niż kiedykolwiekbądź.
Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.