— Przecież! — zawołała, rzucając mi się na szyję. — Jesteś! Jakiś ty blady!...
Wówczas opowiedziałem jej całe zajście z moim ojcem.
— Ach, mój Boże, nie wątpiłam, że tak będzie — rzekła. — Kiedy Józef przyszedł, donosząc nam o przybyciu twego ojca, zadrżałam, jak na wiadomość nieszczęścia. Biedny przyjacielu! To ja jestem przyczyną tylu twoich zmartwień. Może to będzie lepiej, byś mnie opuścił, niż zrywał z ojcem, a jednakże, ja mu nic nie zawiniłam. Żyjemy zupełnie spokojnie, a będziemy żyli jeszcze spokojniej. Przecież on wie o tem dobrze, że musisz mieć kochankę, a powinien być szczęśliwy, że ja nią jestem, bo cię kocham i nie wymagam nic więcej nad to, co mi dać możesz. Czyś mu powiedział, jakeśmy sobie urządzili przyszłość.
— Powiedziałem, a to go najbardziej zgniewało, gdyż dostrzegł w tem dowód wzajemnej naszej miłości.
— Więc cóż robić?
— Bądźmy zawsze razem, moja dobra Małgorzato, i czekajmy, aż burza przejdzie.