Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

W pół godziny potem, Małgorzata, blada jak trup, zarzuciła futro na siebie i opuściła bal.
Stanowiło to już coś, ale było jeszcze nie dosyć. Spostrzegłem moją władzę nad tą kobietą i nadużywałem jej nikczemnie.
Kiedy sobie pomyślę, że ona już nie żyje, pytam się, czy Bóg przebaczy mi kiedy złe, jakie jej uczyniłem.
Po świetnej i burzliwej kolacyi, zasiedli wszyscy do gry.
Umieściłem się obok Olimpii i szastałem pieniędzmi tak rozrzutnie, że nie mogła nie zwrócić na to uwagi. W jednej chwili wygrałem sto piędziesiąt czy dwieście luidorów, które rozłożyłem obok siebie a w które ona wlepiła palące źrenice.
Ja tylko jeden całkowicie nie byłem zajęty grą, ale w zupełności nią. Całą noc wygrywałem i dawałem jej pieniądze do gry, gdyż przegrała wszystko, co miała przed sobą, a zapewne i w domu.
O piątej rano, poczęli się goście rozchodzić.
Wygrałem trzysta luidorów.
Wszyscy grający byli już na dole, ja tylko pozostałem, tak że nikt tego nie spostrzegł, gdyż nie żyłem z żadnym z tych panów w przyjaźni.
Olimpia sama świeciła na schodach i już wychodziłem jak i drudzy, kiedy, zbliżywszy się do niej, rzekłem:
— Trzeba, bym z panią pomówił.
— To może jutro — odpowiedziała.
— Nie, teraz.
— Cóż pan masz mi do powiedzenia?