nimi i dzwoniącego dla oznajmienia, że Bóg idzie do konającego.
„Weszli wszyscy trzej do tego pokoju sypialnego, o którego ściany tyle słów się obiło szpetnych, a który dziś był świętem tabernaculum.
„Upadłam na kolana. Nie wiem, jak długo trwało wrażenie, jakie na mnie wywarło to widowisko, lecz wiem o tem, że żadna rzecz ludzka nie mogłaby mnie wzruszyć tak dalece.
„Ksiądz namazał olejem świętym nogi, ręce i czoło umierającej i odmówił krótką modlitwę. Małgorzata gotową była do podróży na łono niebios, gdzie zapewne pójdzie, jeśli Bóg widział jej próby życia i świętość śmierci.
„Odtąd nie wyrzekła już ani słowa i nie zrobiła żadnego ruchu. Dwadzieścia razy sądziłam, że już nie żyje, gdyby nie słaby oddech, co się budził”.
∗ ∗
∗ |
20 lutego, godzina czwarta wieczorem.
„Wszystko się skończyło.
„Małgorzata dziś w nocy około godziny drugiej poczęła konać. Żaden męczennik nie cierpiał tyle, sądząc po jękach, jakie wydawała. Dwa, czy trzy razy, rzucała się po całem łóżku, jak gdyby chciała schwycić gasnące iskry życia.
„Dwa, czy trzy razy także wymówiła pańskie imię, poczem zupełnie umilkła i, wycieńczona, upadła na pościel. Ciche łzy spłynęły jej z oczów i... skonała.