Noc następującą spędził więzień spokojnie i nazajutrz przebudził się zupełnie zadowolony.
Poprzedzających dni więzienie wydawało mu się w całej swej okropności, zdawało mu się, że mury obarczają go calem swem brzemieniem. Ściany jego rzeczywiście były posępne, powietrze w nich wilgotne i zimne, gęste kraty zaledwie przepuszczały jasność dzienną.
Nazajutrz przebudziwszy się Korneljusz ujrzał promień rannego słońca, igrający pomiędzy kratami, gołębie pruły powietarze rozpostartemi skrzydłami, gdy tymczasem inne gruchotały na dachu pod oknem jego.
Korneljusz poskoczył do okna i otworzył je; zdawało mu się, że życie, radość, prawie wolność zwiastował mu ten promień słońca.
Bo miłość zakwitła w jego więzieniu i wszystko, co go otaczało, wydawało mu się ożywione; miłość kwiat nieba, którego woń nie może być porównana z wonią kwiatów ziemskich.
Gdy Gryfus wszedł do izby więźnia, zdziwił się niewymownie, gdy go ujrzał stojącego i nucącego piosenkę, spodziewając się go zastać posęnym jak dni poprzednich.
— Hm — mruknął Gryfus.
— Jakże dziś zdrowie — zapytuje Korneljusz.
Gryfus spojrzał na niego z ukosa.
— A pies, pan Jakób i nasza piękna Róża, jakże się mają?
Gryfus zgrzytnął zębami.
— Przyniosłem śniadanie.
Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/141
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXI.
NASIENNIK DRUGI