Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/161

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXIII.
CZARNY TULIPAN PRZECHODZI W INNE RĘCE

Korneljusz pozostał w tym samym miejscu po odejściu Róży, usiłując zebrać siły dostateczne do zniesienia podwójnego brzemienia szczęścia, które go obarczało.
Upłynęło pół godziny.
Już pierwsze dzienne promienie przenikały przez kraty okna Korneljusza, gdy wtem wzdrygnął się na szelest kroków wstępujących na schody i na głos dobrze mu znany.
Prawie jednocześnie twarz jego spotkała się z wybladlą twarzą Róży.
Cofnął się zbladłszy z przestrachu.
— O, mój drogi! — zawołał, ledwo oddychając.
— Cóż takiego mój Boże?
— Korneljuszu... tulipan!
— Cóż?
— Jak ci to powiedzieć?
— Mów, mów Różo!
— Skradziono go!
— Skradziono! zawołał Korneljusz.
— Tak — odpowiada Róża, opierając się o drzwi, żeby nie upaść — tak — skradziono go nam!
I pomimo wysilenia, zachwiała się i upadła na kolana
— Lecz jakim sposobem? zapytuje Korneljusz, wytłumacz mi.
— Oh! nie moja w tem wina mój przyjacielu.
Biedna Róża nie śmiała dodać drogi.
— Pozostawiłaś go zapewne — mówi żałośnie Korneljusz.
— Przez chwilę; ażeby dać znać gońcowi, którego miałam wysłać i który mieszka stąd o pięćdziesiąt kroków ledwię.