— I przez ten czas, pomimo mych próśb pozostawiłaś we drzwiach?... biedne dziecię.
— Ah! nie, nie i to co mnie właśnie najbardziej zastanawia, że zamknęłam drzwi i miałam klucz przy sobie; trzymałam go ciągle w ręku, ściskałam z obawy, ażeby mi się nie wyślizgnął.
— Lecz jakże to wytłumaczyć?
— Alboż ja mogę pojąć? Oddawszy list gońcowi, natychmiast powróciłam, drzwi były zamknięte, wszystko zastałam w porządku w moim pokoju, nic nie wzięto oprócz doniczki z tulipanem. Musiał ktoś dorobić klucz do mego pokoju, rzecz widoczna — łzy i łkania przerwały jej mowę.
Korneljusz niewzruszony, ze zmienionemi rysami twarzy, słuchał Róży, nie rozumiejąc co mówi, szeptał tylko:
— Skradziono, skradziono!... Jestem zgubiony.
— Oh, przebacz mi, przebacz! bo umrę.
Na te słowa Róży, Korneljusz pochwyciwszy za kratki otworu wstrząsnął niemi gwałtownie, zawoławszy:
— Różo! okradziono nas, to prawda, lecz mamy poddawać się rozpaczy z tego powodu?
Wprawdzie strata jest wielką, lecz może być powetowaną. Różo, znamy złodzieja.
— Niestety! czyż można twierdzić o tem stanowczo?
— Oh! ja ci powiadam, że to jest nie kto inny, jak ten niegodziwy Jakób; czyż dozwolimy mu ponieść do Harlem owoc naszych trudów, twojej pieczołowitości, owoc naszej miłości? Różo, trzeba go ścigać...
— Lecz jakże postąpić mój przyjacielu nie odkrywając ojcu memu naszego porozumienia? Zresztą jakim sposobem ja, biedna dziewczyna, mogłabym tego dokonać, co, być może, nie udałoby się i tobie.
— Różo! otwórz mi tylko te drzwi, a przekonasz się czy go nie doścignę; przekonasz się czy nie odkryję złodzieja, czy nie zmuszę go do wyznania zbrodni...
— Niestety! zawołała Róża z płaczem — czyż mogę ci otworzyć. Czyliż mam klucze przy sobie? Oh! gdybym je miała czy nie byłbyś wolnym od dawna?
— Twój ojciec je ma, twój niegodziwy ojciec! ten oprawca, który mi zniszczył pierwszy nasiennik. Oh! ten nikczemnik, jestem pewny, że on był wspólnikiem Jakóba.
— Mów ciszej, ciszej na Boga.
Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/162
Ta strona została przepisana.