— Co do mnie, uważam pana za tego kim jesteś rzeczywiście, to jest czcigodnego pana van Herysen, burmistrza miasta Harlem i prezesa towarzystwa ogrodniczego.
— W jakimże zamiarze przyszłaś do mnie?
— Przyszłam panu oznajmić, że skradziono mi czarny tulipan.
— Twój tulipan zatem jest ten, którym widział u pana Bokstel. — Źle się więc tłumaczysz moje dziecię, bo to twemu panu chyba ukradziono tulipan.
— Powtarzam panu, że nie wiem o tem, gdyż pierwszy raz słyszę nazwisko, które wspomniałeś.
— Nie wiesz, kto jest ten pan Bokstel i twierdzisz, żeś miała czarny tulipan?
— A zatem musi być chyba drugi...
— Tak, bo widziałem tulipan pana Bokste.
— Jakże wygląda?
— Czarny.
— Bez skazy.
— Bez najlżejszej skazy, bez żadnego punkciku odmiennej barwy.
— I pan go masz u siebie... czy jest tu?
— Nie, lecz niebawem to nastąpi, gdyż mam ułożyć raport towarzystwu dla przyznania nagrody.
— Panie, panie — zawołała Róża! — czy ten pan Bokstel, który się mieni właścicielem czarnego tulipana...
— I który jest nim rzeczywiście.
— Ah powiedz mi pan jak wygląda, czy nie szczupły?
— Tak.
— Łysy.
— Tak!
— Spojrzenie jego nieśmiałe, błędne?
— Zdaje mi się, że takie.
— Zgarbiony, z pałąkowatemi nogami?
— W istocie panna doskonale opisujesz powierzchowność pana Bokstel.
— Czy kwiat jest w donicy z fajansu niebieskiego i białego z żółtemi kwiatami?
— Co się tyczy tego, to nie uważałem.
— O tak panie! to jest ten sam tulipan, który mi skradziono! tak, to moja własność i przychodzę żądać jej zwrotu u pana.
— Oh! oh! — mruknął van Herysen — więc chcesz
Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/169
Ta strona została przepisana.