W tymże czasie nieszczęśliwy van Baerle opuszczony w twierdzy Löwenstein, doznawał ze strony Gryfusa tysiącznych przykrości, na jakie więzień może być narażony, gdy dozorca jego ułoży plan obchodzenia się z nim, jak oprawca. Gryfus nie otrzymując żadnych wiadomości od Róży, ani od Jakóba, powziął przekonanie, iż wszystko to co go spotyka jest dziełem złego ducha i że Korneljusz van Baerle jest jego wspólnikiem.
Stąd wynikło, że pewnego rana — było to na trzeci dzień po zniknięciu Jakóba i Róży — wszedł do izby więźnia w usposobieniu wściekłem, jak nigdy dotąd.
Korneljusz stał w oknie, podparty łokciami, patrząc w mglistą przestrzeń widnokręgu, w stronę, gdzie ukazywały się młyny Dordrechtu, napawając się świeżem powietrzem, cokolwiek mu sprawiającem ulgę w cierpieniach i łzy rozpaczy osuszającem.
Gołębie latały, jak poprzednio, lecz nadzieja uleciała; przyszłość była zajmującą.
Niestety! Róża, strzeżona przez ojca, czyż będzie mogła napisać przynajmniej, lub napisawszy, jakim sposobem prześle mu list?
Nie, to było niepodobieństwem. Przez dwa dni przypatrzył się dostatecznie Gryfusowi i wnosząc ze złośliwości i wściekłego wzroku jego, można się było spodziewać, że dokuczał córce wszelkiemi sposobami, Korneljusz lękał się czy Róża nie jest wystawioną na grubjańskie obejście tego pijaka i złego człowieka, w całem znaczeniu tego wyrazu.
Ta myśl, że Róża cierpi z jego przyczyny, przywodziła Korneljusza do rozpaczy.
Uczuł wtedy swoją nicość i niemoc, zapytał siebie, czy Bóg sprawiedliwie zsyła tyle ciosów na dwoje niewinnych
Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/188
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXVII.