Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

— Ha! mówi unosząc się na strzemionach i dotykając rękojeści szpady swego porucznika — zdaje się, że nikczemnicy uzyskali rozkaz.
— Niegodziwe łotry, zawołał porucznik.
W istocie był to rozkaz, który kompanja milicji miejskiej powitała z okrzykami radości i natychmiast ruszyła z miejsca z hałasem udając się naprzeciw jeźdźcom Tillego.
Lecz hrabia nie dozwolił im zbliżyć się zbytecznie.
— Stać! stać! zdala od koni, albo zakomenderuję naprzód.
— Oto rozkaz! — odpowiedziały zuchwałe głosy.
Wziąwszy papier, z zadziwieniem spojrzał na niego, poczem dodaje głośno:
— Ci co go podpisali, są prawdziwymi katami Kornela de Witta. Co się tyczy mnie, prędzej uciętoby mi obie ręce, niż zmuszonoby mnie do napisania jednej zgłoski podobnego rozkazu.
Następnie odepchnąwszy rękojeścią szpady tego, który chciał mu odebrać papier:
— Podobne pismo jest dla mnie ważnem i winienem go zachować.
Złożywszy starannie papier, włożył go do kieszeni.
Poczem odwróciwszy się do żołnierzy zakomenderował:
— Trójkami od prawego, marsz!
Nakoniec półgłosem tak, że mógł być dosłyszanym od otaczających zbliska:
— A teraz mordercy, możecie dokonać waszego dzieła.
Okrzyk wściekły, mieszczący wsobie wszystkie zawiści i rozkosze dziczy dyszącej na Buitenhof; towarzyszył odwrotowi Tillego.
Jeźdźcy postępowali stępa, kapitan był w tylnej straży.
Jak widzimy, Jan de Witt nie przesadzał niebezpieczeństwa, dopomagając bratu do podniesienia się i nagląc go do odjazdu.
Korneljusz wsparty o ramię Wielkiego Pensjonarza zeszedł ze schodów prowadzących na podwórze.
Przy progu spostrzegł drżącą Różę.
— Oh! Panie Janie! co za nieszczęście.
— Cóż takiego moje piękne dziecię?
— Mówią, że poszli na ratusz wyjednać rozkaz oddalenia oddziału Tillego.