Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/34

Ta strona została skorygowana.

— W istocie moje dziecię, jeżeli go uzyskają, będzie źle z nami.
— A więc… jeżelibym mogła udzielić wam rady — przemawia drżącym głosem dziewica.
— Słuchamy ciebie… cóżby to było dziwnego, gdybyśmy usłyszeli z ust twoich głos Boga.
— Fajnie Janie… ja na twoim miejscu nie wychodziłabym na główną ulicę.
— Dlaczego? przecież Tilly stoi z oddziałem.
— Tak, to prawda… lecz on ma rozkaz stać tylko przed więzieniem.
— Wiem o tem
— I niema innego, ażeby wam towarzyszył za miasto.
— Nie…
— Tak więc, skoro miniecie ostatnich jeźdźców, wpadniecie w ręce motłoch.
— Lecz milicja…
— Właśnie tej najbardziej obawiać się należy.
— Cóż więc czynić?
— Na twoim miejscu p. Janie, wyszłabym przez poternę — mówi dalej bojaźliwie dziewica — skąd jest wyjście na pustą ulicę, gdyż wszyscy zebrali się na placu przy głównej bramie więzienia; poczem pośpieszyłabym do bramy miejskiej, przez którą wyjedziecie.
— Lecz mój brat iść nie zdoła.
— Spróbuję odpowiada Korneljusz ze stałością
— Wszakże macie wasz pojazd? — zapytuje dziewica.
— Tak, to prawda, lecz on stoi przed głównym wchodem.
— Nie odpowiada dziewica — sądząc, że wasz woźnica jest człowiekiem zaufanym, kazałam mu czekać przed poterną.
Obaj bracia spojrzeli na siebie z rozrzewnianiem i to podwójne spojrzenie przybrawszy wyraz głębokiej wdzięczności zwróciło się na dziewicę.
— Teraz idzie o to — mówił Wielki Pensjonarz — czy Gryfus zechce nam otworzyć drzwi poterny.
— Oh nie, bynajmniej — mówi Róża
— Cóż więc począć?
— Przewidziałam to i przed chwilą gdy rozmawiał przez okno ze swoim znajomym odczepiłam klucz z pęku.