Młodzieniec nasunąwszy na oczy kapelusz z obszernemi skrzydłami opierając się na ramieniu oficera, ocierający ciągle pot z czoła chustką, stojąc niewzruszony w kącie Buitenhofu pad wystawą sklepu zamkniętego, przypatrywał się widowisku, które zdawało się przybliżać do końca.
— Tak, zdaje się van-Dekenie, że rozkaz, który deputowani wydali, jest rzeczywiście wyrokiem śmierci na Korneljusza. Czy słyszysz te okrzyki! Lud bardzo jest rozjątrzony przeciw braciom Wittom.
— W istocie, nie słyszałem nigdy podobnych wybuchów nienawiści.
— Zdaje się, że się dostali do więzienia Korneljusza. Ah! spojrzyj, czy nie jest to okno izby, w której był osadzony?
To mówiąc wskazywał na człowieka, który oburącz trząsł kratą żelazną okna więzienia Korneljusza.
— Hurra! hurra! — wołał ten człowiek, już go tam niema!
— Jak to być może! zapytywali z ulicy ostatni z nadciągających, którzy się nie mogli dostać wewnątrz więzienia.
— Niemasz go! powtarzał z wściekłością ten sam człowiek — musiał więc uciec.
— Co mówi ton człowiek — zapytuje blednąc młodzieniec.
— Bardzo byłoby pożądanem, gdyby tylko prawdę mówił!
— Zapewnie — odpowiada młodzieniec, lecz nieszczęściem to być nie może.
Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/37
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ IV.