— Jedź dalej — rzekł Jan — mam przy sobie rozkaz wolnego wyjazdu, odźwierny otworzy.
Pojazd ruszył z miejsca, lecz było widocznem, że woźnica nie podniecał rączości koni, straciwszy nadzieję.
Jednocześnie, gdy Jan de Witt wyjrzał przez drzwiczki, poznany został przez pewnego piwowara, który spóźniwszy się, zamykał pośpiesznie bramę dążąc do swych towarzyszy, którzy wyprzedzili go idąc do Buitenhof.
Wydawszy okrzyk zdziwienia, pobiegł za dwoma innymi, którzy byli na przodzie. Dogoniwszy ich zaczął coś mówić i ci zatrzymali się, spoglądając na oddalającą się karetę, nie będąc pewnymi kogo w sobie mieści.
Tymczasem pojazd stanął przed Tol-Hek.
— Otwieraj! — woła woźnica.
— Otworzyć? — powtarza odźwierny stojący w progu — ale czem?
— A oczywiście, że kluczem.
— To prawda… lecz trzeba go mieć.
— Jakto, nie masz klucza od bramy? — zapytuje woźnica.
— Nie.
— Cóż się z nim stało?
— Wzięto mi go.
— Kto?
— Zapewne ten, któremu o to idzie, ażeby nikt się nie oddalił z miasta.
— Mój przyjaceilu — rzekł Wielki Pensjonarz wyglądając przez drzwiczki narażając wszystko dla wszystkiego — mój przyjacielu to ja, Jan de Witt, uczyń to dla mnie i mego brata, którego odprowadzam na wygnanie.
— Oh! Panie de Witt, wierz mi, że jestem w rozpaczy — powiedział odźwierny biegnąc do pojazdu — lecz na honor przysięgam, że mi klucz odebrano.
— Kiedy?
— Dziś z rana.
— Któż go odebrał?
— Młody człowiek blady i szczupły.
— Dlaczegóż mu go oddałeś?
Ponieważ miał rozkaz z pieczęcią i podpisami.
— Przez kogo?
— Przez panów radnych miasta.
Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/39
Ta strona została skorygowana.