— Jeżeli tak, mówi spokojnie Korneljusz, zdaje się, że jesteśmy zgubieni bez ratunku.
— Czy wiesz, że zachowano przy inych bramach podobną przezorność?
— Nie wiem.
— Dalej więc — mówi Jan — Bóg zaleca człowiekowi, ażeby wszelkiemi środkami zachował swe życie, ruszaj do innej bramy.
Poczem, gdy woźnica zawracał, rzekł Jan do odźwiernego:
— Dziękuję ci za twoje dobre chęci, zamiar częstokroć przyjęty bywa za uczynek; miałeś zamiar nas ocalić i w obliczu stwórcy, to znaczy, jakbyś go przywiódł do skutku.
— Ah! zawołał odźwierny — czy widzisz pan co się tam dzieje.
— Ruszaj galopem pomiędzy tą grupą — zawołał Jan na woźnicę — poczem skieruj na lewo, jest to jedyna nasza nadzieja.
Grupa, o której mówił Jan, składała się naprzód z trzech ludzi, którzy śledzili karetę i następnie zwiększyła się siedmiu lub ośmiu nowoprzybyłymi.
Ci wszyscy widocznie nie mieli dobrych zamiarów względem uciekających, albowiem widząc pędzące konie, stanęli wpoprzek ulicy i wywijając pałkami wołali:
— Stój! stój!
Ze swej strony, woźnica pochylił się do koni i chłostał ich biczem.
Pojazd nareszcie dotarł na ludzi.
Bracia Wittowie nie mogli nic widzieć siedząc w głębi, lecz uczuli, iż konie wspinali się i pojazd wstrząsnął się gwałtownie. Przez chwilę kołysała się kareta, poczem ruszyła przejeżdżając coś okrągłego i elastycznego co mogło wydawać się ciałem ludzkiem, nakoniec oddaliła się pośród przekleństw.
— Oh! rzeki Korneljusz, lękam się czy nie staliśmy się przyczyną nieszczęścia.
— Galopem! galopem — wołał Jan
Lecz pomimo tego rozkazu, woźnica zatrzymał się niespodzianie.
— Cóż się stało?
— Spójrz pan — mówi woźnica.
Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/40
Ta strona została skorygowana.