Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

cił sposobności dręczenia drugiego brata, gdy tymczasem ciągniono do szubienicy ciało pierwszego.
Jan wydał jęk żałosny przyłożywszy rękę do oczu.
— Ah! zamykasz oczy — mówi jeden z milicji miejskiej, — niedługo będziesz się niemi cieczył.
I zadał mu raz piką w oblicze, z którego krew trysnęła.
— Mój brat! — zawołał de Witt, usiłując przejrzeć pomimo krwi oślepiającej wzrok jego.
— Idź się z nim połączyć, zawył drugi morderca przykładając mu muszkiet do skroni i spuszczając panewkę.
Lecz wystrzał nie dał się słyszeć.
Wtedy zabójca odwrócił broń i ująwszy ją oburącz za lufę, uderzył kolbą Jana de Witt, który się zachwiał na nogach i upadł, jednakże raz jeszcze zdołał się podnieść.
— Mój bracie! — zawołał głosem tak rzewnym, że młodzieniec zamknął okiennicę.
Przytem nie było już nic ciekawego do widzenia, gdyż trzeci morderca wymierzył z bliska pistolet do głowy Jana de Witt, który mu czaszkę roztrzaskał.
Wielki Pensjonarz padł nieżywy.
Wtedy nikczemni zbrodniarze ośmieleni tym upadkiem, spieszyli zadawać razy trupowi. Każdy chciał go uderzyć to nożem lub drągiem, każdy chciał się napawać widokiem krwi jego i obedrzeć cząstkę odzieży.
Następnie, gdy nasycono się pastwieniem nad ciałami obu braci, pospólstwo zaciągnęło ich do szubienicy naprędce wystawionej, gdzie kaci i zamiłowania zawiesili ich za nogi.
Dalej nadeszli najnikczemniejsi, którzy nie ośmieliwszy się mordować żyjących, krajali ciała, w kawałki i chodzili po mieście sprzedawać je za kilka groszy.
Nie możemy stanowczo twierdzić czy młodzieniec był świadkiem tej ostatniej sceny; lecz w chwili gdy zawieszano ciała Wittów na szubienicy, przechodził pośród tłumów zbyt zajętych, ażeby mogli zwrócić uwagę na niego i dążył w kierunku Tol-Hek.
— Czy pan mi klucz odnosisz? — zapytuje odźwierny.
— Tak, mój przyjacielu, oto masz go.
— Szkoda, żeś mi go pan nie zwrócił przód pół godziną — mówi odźwierny z westchnieniem.