— Janie — mówi Korneljusz, wziąwszy dozorcę za ramię i ciągnąc go do okna — powiedz mi co to znaczy?
— Co takiego?
— Tam na tej tablicy...
I blady, drżący, ledwo oddychając, wskazywał na szubienicę.
Gryfus rozśmiał się.
— Ah! ah! toś pan czytał..., a więc mogłeś przekonać się co czeka tych, którzy mają związki z nieprzyjaciółmi księcia Oranji.
— Wittowie zostali zamordowani! — szepnął Korneljusz, padając na łoże z opuszczonemi rękami, zamknąwszy oczy.
— Wittowie ukarani zostali, nie zamordowani! rozumiesz mój panie!
Lecz widząc, iż więzień nietylko się uspokoił, lecz wpadł w zupełną odrętwiałość, wyszedł trzasnąwszy drzwiami, zasuwając rygle z łoskotem.
Odzyskawszy przytomność, Korneljusz jako prawdziwy filozof i chrześcijanin, odmówił modlitwę za duszę swego chrzestnego ojca i brata jego, poczem poddał się sam rozporządzeniom Boga.
Następnie zstępując z nieba ku ziemi, a z tej do swego więzienia i zapewniwszy się, że jest samym, wyjął z za piersi nasienniki czarnego tulipana i ukrył je za ławeczkę, na której stawiano dzbanek z wodą; miejsce to było w samym rogu izby i w zupełnym cieniu pogrążone.
Nadaremnie więc poniósł trudy przez tyle lat! zniweczone nadzieje w jednej chwili, odkrycie jego zaginie równie jak on dla świata. W tym więzieniu ani szczypty trawy, ani atomu ziemi roślinnej, ani promyka słonecznego.
Na tę myśl Korneljusz poddał się ponurej rozpaczy, którą nadzwyczajna okoliczność przerwała.
Jakaż była ta okoliczność?
Opowiemy to w następnym rozdziale.
Strona:PL Aleksander Dumas - Czarny tulipan.djvu/74
Ta strona została przepisana.