Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

zakończenia ostatecznie sporu. Głupstwo zrobiłem, żem go wyzwał, i jestem mu wdzięczny, iż przejawił rozum, odrzucając spotkanie. — Jeżeli jednak pan zapyta mnie o niego, jako o buchaltera, to odpowiem, iż spełnia swe obowiązki z całą gorliwością.
— Więc jako kapitan nie masz nic przeciwko temu, by Danglars pozostał na stanowisku buchaltera?
— Czy jako kapitan, czy jako porucznik, potrafię zawsze uszanować każdego, kto będzie obdarzony zaufaniem mych chlebodawców.
— No, widzę, iż pod każdym względem jesteś prawy człowiek. Lecz idźże już sobie, bo widzę, iż stoisz jak na szpilkach.
— Do widzenia, panie Morrel, racz pan raz jeszcze przyjąć moje podziękowanie.
— Do widzenia, Edmundzie; życzę ci powodzenia.
Młody marynarz wskoczył do łodzi i dał rozkaz skierowania jej do Cannebiere. Dwaj majtkowie zanurzyli wiosła w wodę i po przez wąski przesmyk pomiędzy statkami wydostali się szybko na wolną toń i pomknęli do wybrzeża portu Orleans.
Morrel z uśmiechem na ustach przeprowadzał wzrokiem jadącego Edmunda, a następnie widział, jak wyskoczył on na ląd i znikł natychmiast w różnobarwnym tłumie, co od wczesnego rana aż do późnego wieczora zalega najwspanialszą w Marsylji ulicę Cannebiere, z której są tak dumni dzisiejsi Foceanie. Z najzimniejszą krwią i z największą pewnością, tak bardzo charakterystyczną dla nich, powiadają oni: „Gdyby Paryż miał Cannebiere, mógłby się nazwać wtedy małą Marsylją“.
Gdy Morrel stracił nakoniec z oczu Dantesa i odwrócił się, ujrzał przed sobą Danglarsa, który oczekiwał pozornie na jego rozkazy, w grucie rzeczy wszelako śledził również okiem młodego marynarza.
Wielka była różnica w wyrazie oczu tych dwóch ludzi, śledzących jednego i tego samego człowieka.