Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co? — ja nie utrzymam się na swoich nogach? Załóżmy się, że wejdę bez żadnej pomocy na dzwonnicę tę oto i że ani się zachwieję...
— Dobrze, dobrze! Nikt w to nie wątpi — odpowiedział Danglars — ale teraz chodźmy.
— Chodźmy! — zgodził się Caderousse — chodź i ty z nami, Fernandzie, pójdziemy razem do Marsylji.
— Nie — odpowiedział Fernand — ja wracać muszę do swojej osady.
— Głupiś!... chodź z nami do miasta, no... chodźże!
— Nie, ja idę do domu.
— Tak powiedziałeś? Ha! to chodźmy sami, Danglarsie.
Danglars, korzystając natychmiast z wyrażonej zgody Caderoussa, szybko wyprowadził go z altany. Gdy przeszedł kilkadziesiąt kroków, obrócił się i ujrzał, jak Fernand rzucił się na papier i schował go do kieszeni, a następnie z niezmierną szybkością puścił się jak strzała ku bramie Pillon.
— A to co? — Patrzaj no, gdzie on pędzi — krzyknął Caderousse — przed chwilą mówił, że idzie do domu, a teraz jak szalony pędzi do miasta najkrótszą drogą.
— No, zdaje się — szepnął do siebie Danglars — żem sprawą nieźle pokierował i że teraz potoczy się ona sama swoją koleją.