Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

— Milcz, proszę cię. Nie mogłeś tego widzieć, bo byłeś pijany.
— A gdzie Fernand?
— Czy ja mogę wiedzieć? Musiał pójść za swojemi interesami. Ale dajmy pokój próżnej gawędzie, nieśmy raczej pociechę nieszczęśliwym.
W czasie tej rozmowy Dantes pożegnał każdego ze swych przyjaciół uściśnieniem ręki. Mercedes ucałował w czoło i oddał się jako więzień w ręce żołnierzy.
— Bądźcie spokojni, nieporozumienie wyjaśni się niewątpliwie i być może, że nie otworzą się nawet przede mną drzwi więzienia.
— Ręczę za to — rzekł Danglars, który w tej chwili zbliżył się właśnie do miejsca głównego zamieszania.
Dantes zaczął schodzić po schodach, mając przed sobą komisarza, zaś dokoła siebie żołnierzy.
Powóz z otwartemi drzwiczkami stał już gotowy. Dantes wsiadł, a za nim żołnierze. Drzwiczki zamknięto i powóz potoczył się w stronę Marsylji.
— Żegnam cię, Edmundzie!... żegnam cię! — zdołała jeszcze krzyknąć Mercedes.
Więzień usłyszał jeszcze ten ostatni okrzyk, który się wyrwał ze zbolałej piersi narzeczonej, wychylił się z powozu i zawołał donośnie:
— Do widzenia, Mercedes!
To były jego ostatnie słowa. Za chwilę powóz zniknął na zakręcie twierdzy Ś-go Mikołaja.
— Poczekajcie tu państwo na mnie — rzekł pan Morrel — biorę fiakra i jadę do Marsylji, by sprawdzić, jakie są przyczyny tego wszystkiego, a gdy się dowiem — wracam natychmiast.
— Jedź pan, jedź! — zawołali wszyscy — jedź i wracaj co najrychlej.
Po jego odjeździe nastała chwila ogólnego osłupienia! Zwłaszcza stary Dantes i Mercedes oniemieli z boleści. W pewnym momencie spotkały się ich oczy, spojrzeli na siebie jak dwie ofiary jednym ugodzone ciosem i rzucili się sobie w objęcia.