Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się to działo, Fernand wrócił, nalał sobie szklankę wody, wypił i usiadł na krześle. Przypadek zrządził, że zajął sąsiednie krzesło, na którem spoczywała Mercedes.
Fernand, jakby strachem rzucony, cofnął się gwałtownie.
— A, jest przecież — rzekł Caderousse do Danglarsa — to niezawodnie on jest sprawcą tego wszystkiego.
— Wątpię — odparł Danglars — trochę jest on za głupi na takie rzeczy. W każdym razie niech grom uderzy w tego, co to zrobił.
— A o tym, co był doradcą, nic nie powiesz?
— Na miłość Boską — oburzył się Danglars — gdybyśmy byli odpowiedzialni za wszystko, co się tylko powie...
W czasie tego starcia, towarzystwo rozpatrywało wszechstronnie wypadek uwięzienia.
— A pan, panie Daglars, jakiego jesteś w tym względzie zdania? — zapytał ktoś z tłumu.
— Moje mniemanie, że może miał na statku jakieś towary zakazane.
— Gdyby tak było, musiałbyś coś wiedzieć o tem, jako ajent handlowy.
— Ajent wiedzieć może o tem jedynie, co mu zadeklarują. Wiem naprzykład, że mamy duży ładunek bawełny, żeśmy go tu a tu wzięli, ale nic ponadto.
— A! przypominam sobie — zawołał starzec — Edmund mówił mi wczoraj właśnie, że ma dla mnie nieco kawy i trochę tytoniu, na statku ukryte.
— Otóż, widzicie — pochwycił Danglars — w tem się kryje zapewne przyczyna złego; prawdopodobnie komora zrewidowała w czasie naszej nieobecności Faraona i znalazła ukryte towary.
Mercedes nie zwracała dotychczas żadnej na rozmowę uwagi, zgnębiona boleścią, lecz słowa ostatnie usłyszała wypadkiem i głośnym wybuchnęła płaczem.
— Pójdźmy, pójdźmy!... Nadzieja nam błysła.
— Nadzieja!... — powtórzył Danglars.
— Nadzieja?... — mruknął Fernand. I zdławił go ten wyraz, zadrżały usta.