tychczasowe jego więzienie zmieniło się o tyle, iż teraźniejsze toczyło się, huczało i unosiło go w niewiadomą dal. Z poza krat gęsto krzyżowanych, tak że ręki nie podobna było przez nie przecisnąć, poznał, że przejeżdżali przez ulicę Caisserie, następnie Saint Lourant, Tamaris wreszcie.
Po przez kraty powozu zabłysło światło odwachu. Powóz zatrzymał się, urzędnik policyjny wysiadł i postąpił ku odwachowi; dwunastu żołnierzy wyszło natychmiast i uszykowało się w szpaler.
Przy świetle latarń ujrzał Dantes połysk bagnetów. Czyżby to było na moją cześć? — zapytał sam siebie...
Urzędnik policyjny, otwierając drzwiczki, aczkolwiek nie wymówił słowa, odpowiedział mu dobitnie na to nieme zapytanie. Wskazał mu mianowicie ścieżkę, która się utworzyła pomiędzy dwoma szeregami żołnierzy, którzy siedzieli na przedniem siedzeniu, następnie rozkazano wysiąść więźniowi, nakoniec wyszli żandarmi pozostali. I cała piątka, zaimprowizowanym szpalerem z bagnetów przeszła na brzeg morza, ku oczekującej na nich łodzi.
Żołnierze przypatrywali się przechodzącemu Dantesowi, z wyrazem głupkowatej ciekawości. Gdy wsiadł do łodzi, znów otoczony został żandarmami. Nagle wstrząśnięcie odepchnęło łódź od brzegu i czterech przewoźników zaczęło robić wiosłami. Na dany znak, łańcuch, port zamykający, opadł i Dantes ujrzał się na pełnem morzu.
A wtedy, mimo grozy otoczenia, serce jego ogarnęło uczucie nieogarniętej radości czy nadziei. Powietrze — to już wolność: morze — to nieskończoność. Odetchnął pełną piersią świeżem tchnieniem od fal idącem i powiewem wiatru, który na skrzydłach niesie wonie morza.
Odetchnął, lecz natychmiast i westchnął głęboko, przepływał bowiem w pobliżu miejsc, gdzie rankiem, a więc tak niedawno!... — był szczęśliwy.
Łódź płynęła... Minęła już Tete de More, a następnie i przystań Fero.
— Gdzież wy mnie wieziecie? — zapytał Dantes.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.