upadaj na duchu... Cóż u Boga... Może żądasz czego? Powiedz.
— Chcę widzieć komendanta.
— To jest pragnienie bezsensowne.
— Dlaczego?
— Bo na to nie pozwalają przepisy więzienne.
— A cóż wolno żądać więźniowi?
— Wolno mu żądać lepszego pożywienia, o ile ma pieniądze, przechadzki, książek nawet.
— Książek nie potrzebuję, przechadzać się — nie mam sił, pożywienia?... ależ ja nie jem zupełnie! Chcę jednej rzeczy, chcę się widzieć z komendantem.
— Jeżeli mnie nudzić będziesz tem jednem niedorzecznem żądaniem, to jutro zupełnie do ciebie nie przyjdę i wody nawet mieć wtedy nie będziesz.
— Mniejsza o to — odpowiedział wtedy Dantes — umrę wtedy z pragnienia.
Ton, jakim wyrzekł Dantes te słowa, dowodził, iż więzień umarłby bardzo chętnie. A to nie leżało w intencjach dozorcy. Każdy więzień bowiem przynosił dozorcy dziesięć sous dziennie. Dochodu takiego nie można się było pozbawiać samochcąc!
Argument był aż nadto przekonywujący.
— Słuchajno — powiedział przeto dozorca — to, czego żądasz, jest do zaspokojenia niemożliwe; nie domagaj się więc tego ode mnie. Nie było dotąd wypadku, by na żądanie więźnia komendant przychodził go odwiedzać; bądź więc rozsądnym. Pozwolę ci wyjść na przechadzkę, a może kiedyś uśmiechnie ci się los i spotkasz komendanta, to wtedy przedstawisz mu swą prośbę, jeżeli tylko będzie chciał cię wysłuchać. Jeżeliby się tak stało, byłoby to wielkie szczęście twoje...
— Jak długo przyszłoby mi czekać?
— Djabli wiedzą!... Może miesiąc, trzy miesiące... rok może cały... a może zdarzyć się to choćby i jutro.
— Tak nie chcę. Ja widzieć się z nim muszę natychmiast.
— Ależ mój drogi, nie pozwalaj sobie opanowywać się jednej myśli, bo możesz zwarjować.
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.