— Tak sądzisz?
— Ależ tak. To są zwykłe początki obłędu. Mamy tu dosadny przykład tego. Mamy tu mianowicie księdza, który bezustannie ofiarowywał komendantowi miljon dukatów za uwolnienie. Był więziony w tej właśnie celi.
— I dawno stąd wyszedł?
— Dwa lata temu.
— Zwolniono go?
— Nie, — wpakowano do ciemnicy.
— Słuchaj — zawołał na to Dantes — ja nie jestem księdzem, nie jestem także szalonym, aczkolwiek możliwe, że oszaleję w przyszłości. Zrobię ci więc w pełni świadomości propozycję.
— Jaką, na ten przykład?
— Ja nie dam ci miljona dukatów, bo ich nie mam, ale dam ci sto liwrów, jeżeli pójdziesz do Marsylji, a stamtąd do osady Katalonów i oddasz list jednej tamtejszej mieszkance, imieniem Mercedes. Nie będzie to list nawet, dwa wiersze tylko.
— Gdybym odniósł te dwa wiersze, a stało się to wiadome potem — straciłbym miejsce z pensją tysiąca liwrów rocznie, nie licząc gratyfikacji, dochodów i utrzymania. Jak tedy myślisz, czy nie byłbym wielkim głupcem, gdybym tysiąc przeciwko setce chciał stawiać?
— Masz słuszność, piastuj więc w spokoju twe zaszczytne i tak intratne stanowisko, jeżeli jednak nie chcesz donieść komendantowi, że więzień świeżo przybyły chciałby go zobaczyć, jeżeli nie chcesz odnieść dwóch niewinnych wierszy do mej narzeczonej, a przynajmniej uwiadomić ją, że ja tu się znajduję, to wiedz, że któregoś dnia, gdy tu wchodzić będziesz, schowam się za te oto drzwi i z tyłu tym oto stołkiem roztrzaskam ci głowę.
— Co, groźby?... — odkrzyknął dozorca, wtył się cofając — chyba ci się już pomieszało w głowie! Ten ksiądz zupełnie jak ty rozpoczynał! Więc zapewne niezadługo i ty zwarjujesz
Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.