Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

— Muszę — dodał do Renee się zwracając.
— Jakto! opuszczasz nas pan? — zawołała Renee, nie mogąc ukryć wzruszenia, na tę wieść niespodzianą i przykrą.
— Niestety, muszę!
— I gdzież się udajesz? — zapytała markiza.
— Jest to tajemnica stanu, której nawet pani wyjawić nie mogę. Jeżeliby jednak kto z państwa miał jakie polecenie do Paryża, to proszę o nie, jeden z moich przyjaciół tej nocy jeszcze tam wyjeżdża i chętnie załatwi co potrzeba.
Goście spojrzeli po sobie.
— Chciałeś mówić ze mną, Villeforcie? — zapytał markiz.
— Tak jest i proszę o przejście do gabinetu pańskiego.
Markiz wziął wtedy de Villeforta pod rękę i wyszedł z nim razem.
— Cóż tam takiego? — zapytał markiz, gdy zasiedli już wygodnie przy ozdobnem biurku — słucham.
— Sprawy nader ważne powołują mnie do Paryża. Lecz pozwolę sobie zapytać przedtem, czy pan ma jakie papiery krajowe?
— Ależ cały mój majątek mam ulokowany w papierach państwowych.
— A zatem niech je pan sprzeda natychmiast, gdyż inaczej straci pan wszystko. Niech pan siada i pisze bezzwłocznie polecenie do swego ajenta giełdowego, z tem, by sprzedawał za każdą cenę. A teraz, prosiłbym o list do króla.
— Do króla?
— Tak jest.
— Ależ ja bym się nigdy nie ośmielił na pozwolenie sobie pisania wprost do Jego Królewskiej Mości.
— Nie wymagam tego od pana. Proszę jedynie, byś napisał do pana Servieux, by ten wyrobił mi audjencję natychmiastową u króla.
— Czy nie dosyć na to adjutanta prywatnego Jego Królewskiej Mości, który ma zawsze wstęp Tuillieries i za pośrednictwem którego, czy w dzień czy w nocy, mógłbyś być postawiony przed obliczem Najjaśniejszego Pana?