OJCIEC I SYN.
Pan Noirtier, on to był bowiem, przeprowadził wzrokiem służącego aż do drzwi, potem z obawy, by nie podsłuchiwał on pod drzwiami, wyjrzał za nim i zamknął drzwi ponownie.
Przezorność ta nie była bynajmniej zbyteczną, pośpiech bowiem, z jakim Germain się oddalał, dowodził, iż nie był mu nieznany grzech, który zgubił naszych pierwszych rodziców.
Następnie pan Noirtier zamknął drzwi sypialnego pokoju i wtedy dopiero podał rękę synowi, który w milczeniu przypatrywał się tym wszystkim nadzwyczajnym przygotowaniom.
— Kochany Gerardzie — przemówił wreszcie Noirtier, spoglądając na syna z uśmiechem, którego znaczenia dociec było nie sposób — jak uważam, to niebardzo jesteś zachwycony widokiem mojej osoby?
— Ależ, drogi ojcze — rzekł Villefort — rad ci jestem nad wyraz; przyznam się jedynie, żem się wizyty twojej wcale nie spodziewał, zaś przeczucia moje dotyczyły spraw zupełnie innych.
— Drogie moje dziecko — rzekł Noirtier, siadając — ja to samo mógłbym ci powiedzieć. Bo jakże? Donosiłeś mi, że zaręczyny twoje odbędą się w dniu 28 lutego, w Marsylji, a 4 marca widzę cię w Paryżu.
— Nie rób mi zarzutów, mój ojcze, iż w takiej chwili opuściłem Marsylję, bo być może, iż dzięki tobie to się stało.
— Czy być może? — rzekł Noirtier, swobodnie wyciągając