Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 01.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mam pojęcia na co i poco nakazują robić te bezpłodne rewizje. Kto widział jedno więzienie, to jakby widział ich setkę; kto słyszał odpowiedzi jednego więźnia — jakby ich słyszał tysiące. Zawsze i wszędzie jedna i ta sama piosenka: „pożywienie złe“ i „jesteśmy niewinni“. Czy masz pan innych więźniów?
— O, mamy jeszcze więźniów niebezpiecznych, t. j. cierpiących na pomieszanie zmysłów; tych trzymamy w lochach.
— Zobaczymy i tych.
— Zechce się pan zatrzymać — powiedział wtedy komendant — każę choć dwóch ludzi zawołać przedtem. Zdarza się, że więźniowie zniechęceni życiem więziennem, popełniają zbrodnie celowo, aby zasłużyć na śmierć. Są to czyny rozpaczy, a nie pragnąłbym, by pan stał się ofiarą takiego szaleńca.
— Niech więc pan zarządzi odpowiednie środki — odparł wizytujący.
Posłano po dwóch żołnierzy i puszczono się następnie w drogę po wilgotnych schodach, porosłych mchem i do tego stopnia wstrętnych, że samo przejście po nich było męką nie do zniesienia dla powonienia i wzroku.
— Djabeł jedynie zdolen jest wyżyć tu — zakrzyknął w połowie schodów inspektor.
— A jednak żyją tutaj, i długo, więźniowie.
— W tej celi któż siedzi?
— Spiskowiec, jeden z najbardziej niebezpiecznych, zarekomendowany nam jako zbrodniarz zdecydowany na wszystko.
— Od jak dawna przebywa tutaj?
— Od roku, mniej więcej.
— Za co został wtrącony do lochu?
— Bo chciał zabić dozorcę. Czy nie tak, Antoni?
— Tak jest. Chciał stołkiem roztrzaskać mi głowę.
— Tak, panie, to djabeł, nie człowiek. Za rok conajwyżej oszaleje zupełnie.
— Tem lepiej dla niego. Gdy oszaleje zupełnie, mniej będzie cierpiał.
Inspektor, jak widzimy, był człowiekiem pełnym ludzkości.